Recenzja Sezonu 1

Brokat (2022)
Marek Lechki
Anna Kazejak

Błyskotka

Głównym problemem serialu Chmielewskiej, sprawiającym, że tak łatwo przejść obok niego obojętnie, jest pełen wad scenariusz. Problemy widoczne są na dwóch poziomach. Po pierwsze, nie działają
W niebyłej historii kina "Brokat" mógłby być zrealizowanym pod koniec lat 70., pełnometrażowym debiutem Barbary Sass. Z oczywistych względów opowieść skoncentrowana na zarabiających w dewizach, luksusowych pracownicach seksualnych z Sopotu wówczas nie miała prawa powstać. Sass mogła co najwyżej opowiedzieć o ambitnej dziennikarce i kreatywnej architektce ("Bez miłości" i "Debiutantka"), które, polizawszy nieco Zachodu, wracają do ojczyzny. Bezpieczne przebłyski owego sopockiego mikrokosmosu przewijały się w kulturze popularnej, choćby w serialu "07 zgłoś się", jednak stanowiły raczej barwne tło niż rzetelny portret jego kulis. Temat więc do dziś ekranowo pozostawał niemal nietknięty.



I wtedy z morskiej piany wynurza się 10-odcinkowy "Brokat", cały w cekinach, skąpany w świetle zachodzącego słońca. Lato 1976, pozornie otwarta na Zachód Polska gierkowska, postępujący konsumpcjonizm, sukcesy na olimpiadzie w Montrealu i czas świetności Międzynarodowego Festiwalu w Sopocie. A w polu zainteresowania produkcji – kilka kobiet, które z rozmaitym bagażem życiowym i z różnych przyczyn świadczą usługi seksualne w elitarnym hotelu i opływają w dolary. Podczas gdy do rzeczywistości większości Polaków zakrada się już klimat znany z kina moralnego niepokoju, tu, w Sopocie – co najwyżej niemoralny spokój. Tak naszkicowany kontekst wydaje się wręcz samograjem. Nic jednak na ekranie nie dzieje się samo. Serial według pomysłu Aleksandry Chmielewskiej, który miał zadatki na jedną z najlepszych rodzimych produkcji Netflixa, okazał się niestety sporym niewypałem.

Współcześnie czasy PRL-u najczęściej prezentuje się na dwa sposoby. Szarość, beton i "milicja nam dokucza", czyli soczewka refleksyjna; albo sepia, design i "kiedyś to było", czyli podejście retro. "Brokat" rzecz jasna wpisuje się w tę drugą strategię i na pierwszy rzut oka można go umieścić – zgodnie z rytmem portretowanych dekad – między "Bo we mnie jest seks" a "Najmro". O ile jednak ten drugi tytuł był jak dyskotekowa kula, skrzył się migotliwym blaskiem i podporządkowywał tę estetykę dynamice narracji, o tyle w "Brokacie" znajdziemy co najwyżej rozczarowujący blichtr i kolorowe filtry, za ciepłe o jakieś dwa tony. Mimo to strona wizualna działa raczej na korzyść produkcji, zaś na retromańską soczewkę można byłoby przymknąć okno, gdyby historia Heleny (Magdalena Popławska), Poli (Wiktoria Filus) i Marysi (Matylda Giegżno) miała choć jedną rękę i nogę.

   

Złośliwie można tu sparafrazować impertynencki cytat z "Rejsu" piętnujący "nudę i brak akcji". I chociaż nierzadko zdarza mi się patrzeć na meandrującą, wolną, a nawet niezmierzającą do puenty fabułę dość przychylnym okiem, w wypadku "Brokatu" mogę tylko wzruszyć ramionami i przytaknąć bohaterowi kultowego filmu Marka Piwowskiego. Uczucie znużenia, które towarzyszyło mi w zasadzie od pierwszego do ostatniego odcinka (z gościnnymi występami zaangażowania i ekscytacji – o tym później) ma wszak swoje źródła głębiej, niż tylko w tym, "że nic się nie dzieje".

Głównym problemem serialu Chmielewskiej, sprawiającym, że tak łatwo przejść obok niego obojętnie, jest pełen wad scenariusz. Problemy widoczne są na dwóch poziomach. Po pierwsze, nie działają bohaterki. Pojawiająca się w każdym odcinku Helena o twarzy Popławskiej wprawdzie potrafi nas zaintrygować, ale nie ma siły, by uciągnąć cały serial. Pola i Marysia nikną w jej cieniu, a przy nich z kolei niemal całkowicie rozpływają się męscy bohaterowie drugiego planu, których imion i twarzy nie byłem w stanie zapamiętać mniej więcej do przedostatniego odcinka. Druga słabość scenariusza to główna oś fabularna – rozpoczyna się niemrawo (pilot w zasadzie rozciągnięto na dwa epizody), gubi wątki, jest niepotoczysta i kanciasta, w końcu również nie formułuje konkluzji.

To zarzuty, które można byłoby przypisać wielu produkcjom, jednak w "Brokacie" kłują one w oczy podwójnie. Dość ryzykowną strategią (i niestety zgubną) było prowadzenie wątków każdej z bohaterek w zasadzie osobno. Helena wdaje się w typowy zimnowojenny romans z francuskim dziennikarzem i zastanawia się, czy nie wyjechać za granicę. Pola, młoda matka i początkująca przedsiębiorczyni, w obliczu problemów z biznesem, musi wejść w układy z władzą. Z kolei zawadiacka Marysia, studentka pierwszego roku, traktuje ekskluzywny sex working jako wakacyjną przygodę. Losy tych kobiet krzyżują się tylko pobieżnie i przypadkowo. Nie ma więc nawet sposobności, by zaczęło między nimi iskrzyć. A wystarczy przypomnieć sobie inny serial Netflixa z naszego podwórka, "Gang zielonej rękawiczki", by zrozumieć, jak dużą siłą napędową opowieści może być chemia i interakcja między postaciami – w tamtym wypadku także trzema protagonistkami. Wówczas fabularne uproszczenia czy redundancje schodzą na drugi plan. Cóż, "Brokat" nie błyszczy ani bohaterkami, ani intrygą. 


A jednak, czegoś – oprócz pięknie sfilmowanych retro wnętrz, szlagierów z epoki w nowych aranżacjach i letniej, nadmorskiej aury idealnej na zimową szarugę – trzeba się złapać, bo przecież nawet w nieudanych produkcjach dostrzec można małe sukcesy. Jest w "Brokacie" jeden szczegół, który mnie urzekł. To subtelnie zakradająca się do tego eskapistycznego świata, jakim wówczas był Sopot, polityka. I nie chodzi tu wcale o Służbę Bezpieczeństwa, z którą współpracują główne bohaterki i których przedstawicieli ukazano chyba nazbyt łagodnie. Polityka rzucająca cień, kiedy "tyle słońca w całym mieście", to dochodzące z radia informacje o drastycznych podwyżkach cen żywności i wydarzeniach z Radomskiego Czerwca, które dla protagonistek są ledwie echem z innego świata. Mocne kontrapunkty, jak choćby ukazany w siódmym odcinku zaskakujący w swojej puencie striptiz (bodaj najlepsza scena w serialu), są dla nas niczym kubeł zimnej wody. Dla bohaterek – niekoniecznie, lecz ich apolityczność i niejednoznaczny oportunizm rzeczywiście ciekawią. To nieliczne momenty, gdy serial Chmielewskiej naprawdę żyje i ekscytuje.

Tym bardziej rozczarowująco jawi się "Brokat" jako całość, bo potencjał na malownicze, ale i cierpkie zobrazowanie splotu relacji pomiędzy władzą, seksem i pieniędzmi był ogromny. Szczególnie gdy naszymi przewodniczkami po PRL-owskim Saint-Tropez czy Monako są działające wyłącznie na swój rachunek pracownice seksualne w stylu glamour, kapitalistki znające słabe strony swoich interesantów. Nie oczekiwałem wprawdzie "Białego Lotosu" w stylu "Sopot '76" (choć skojarzenia z II sezonem produkcji HBO nasuwają się same), trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że "Brokat" to procesja straconych możliwości, nudna pocztówka z tajemniczego świata, do którego drzwi wciąż pozostają zamknięte.
1 10
Moja ocena serialu:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones